Jest coś co nie daje mi spokoju, co doprowadza do tego, że marznę na przysłowiowym drzewie w środku nocy wpatrując się w majaczące cienie i czarne plamy. Kto tego nie spróbował pewnie mnie nie zrozumie. Znajdą się tu pewnie i tacy którzy bez zastanowienia będą pluć mi w twarz wyzywając od morderców napawając się radością z dobrze wykonanej pracy „EKOLOGA”. Jestem gotowy i na to. W zasadzie to nawet na to liczę i nie jest to spowodowane jakąś dewiacją a chęcią przedstawienia swoich racji i podjęcia dialogu.

Ci, którzy spodziewają się tutaj tylko krwawych relacji z polowań pewnie się zaskoczą bo mam zamiar pisać i pokazywać to co w łowiectwie najcenniejsze:
Tradycje, gwarę, muzykę, kynologię łowiecką, sokolnictwo, gospodarkę łowiecką. Na temat polowania pewnie też coś będzie.
I to pewnie tyle tytułem wstępu. Czas pokaże jak się to wszystko rozwinie...


wtorek, 25 listopada 2014

Płynne złoto!

Myśliwy i alkohol to na pierwszy rzut oka bardzo złe połączenie. To co się działo w poprzednich dziesięcioleciach odciska piętno na naszym środowisku i budzi skojarzenia… niestety nienajlepsze. No cóż na opinię pracuje się latami. Z różnych względów dzisiaj sytuacja wygląda już dużo lepiej. Picie w trakcie polowania jest niedopuszczalne i w większości przydatków surowo przestrzegane. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że na linii polowania obok mnie stoi „nawalony” kolega pod bronią. Co innego po polowaniu gdy broń jest już odwieziona w bezpieczne miejsce (można się napić). Jesteśmy dorośli więc czemu nie… I tu zaskoczenie.
Tak się to wszystko poskłada, że jak wynika z moich obserwacji „stawiających” jest zawsze więcej niż chętnych do picia co skutkuje tym, że chłopaki z naganki mają używanie do woli. „No cóż, taki mamy klimat”. Coś po prostu się zmienia. Coraz częściej myśliwi patrzą krzywo na kolegów którzy piją „czystą”. Co innego nalewka. Nalewki to kwintesencja smaku. Coś nad czym musimy się natrudzić. Wykwintny alkohol, który potrzebuje czasu by dojrzeć i wydobyć z owoców szlachetny bukiet aromatów.
Nalewki to fragment naszej pięknej kultury łowieckiej. Proszę nie kojarzyć nalewek z „waleniem wódy”,  to naprawdę nie to samo!







Moją ulubioną nalewką jest ta z owoców dzikiej róży. Lepsza (jaką piłem) jest tylko „dereniówka” ale nie mam dostępu do owoców więc jest poza moim zasięgiem. Korzystając z pogody wraz z celą rodziną wybrałem się w łowisko na zbiory. Samemu schodzi strasznie długo a kolce na krzakach nie zachęcają do zbiorów. Jak widać na zdjęciach, dzięki pomocy w tym roku powinniśmy wyrobić całkiem przyjemną ilość złotego płynu. Muszę się tu jeszcze pochwalić, że główną siłą sprawczą w dziedzinie nalewek jest moja żona Paulina. Z jej rąk wychodzą trunki dla smakoszy i choć bawimy się nalewkami dopiero trzeci sezon to jej produkcja budzi uznanie w ustach osób, dla których ich wyrób to wieloletnia tradycja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz