Jest coś co nie daje mi spokoju, co doprowadza do tego, że marznę na przysłowiowym drzewie w środku nocy wpatrując się w majaczące cienie i czarne plamy. Kto tego nie spróbował pewnie mnie nie zrozumie. Znajdą się tu pewnie i tacy którzy bez zastanowienia będą pluć mi w twarz wyzywając od morderców napawając się radością z dobrze wykonanej pracy „EKOLOGA”. Jestem gotowy i na to. W zasadzie to nawet na to liczę i nie jest to spowodowane jakąś dewiacją a chęcią przedstawienia swoich racji i podjęcia dialogu.

Ci, którzy spodziewają się tutaj tylko krwawych relacji z polowań pewnie się zaskoczą bo mam zamiar pisać i pokazywać to co w łowiectwie najcenniejsze:
Tradycje, gwarę, muzykę, kynologię łowiecką, sokolnictwo, gospodarkę łowiecką. Na temat polowania pewnie też coś będzie.
I to pewnie tyle tytułem wstępu. Czas pokaże jak się to wszystko rozwinie...


środa, 5 listopada 2014

Na ratunek.

 Czasem w życiu zdarzają się sytuacje nieoczekiwane, zaskakujące, a nawet abstrakcyjne. Wyobraźcie sobie sytuacje w której myśliwy wychodzi z psem w pole. Myśląc stereotypowo pewnie idzie mordować biedne zwierzątka! No bo co innego może taki bezduszny typ. A jak ma ze sobą psa to już w ogóle sprawa jest pewna… no cóż… a było to tak.

Jak zwykle po pracy, z racji że mieszkam w bloku w mieście, wyszedłem z Borysem na spacer. To taki nasz codzienny rytuał. Pomiędzy pobliskimi garażami a ogródkami działkowymi mamy taki kawałek „ziemi niczyjej” (z której jeszcze nikt nas nie przepędza) na której pies swobodnie może sobie pobiegać. Z powodu częstych wizyt kotów w tej okolicy Borys wpadł na łąkę podniecony i z nosem przy ziemi wietrzył „szkodnika” (Dlaczego szkodnika? A no zaraz się przekonacie). Zrobił parę zakosów i stoi w stójce. W odległości ok. 100 metrów od nas znalazł się kot. Super! Jak dla mnie to dogodna sytuacja do nauki wolnego dociągania do zwierzyny… Podchodzimy… krok po kroku z komendą wolniej, wolniej. Lekcja odrobiona a pies musi mieć trochę rozrywki więc pada komenda naprzód! Kot zorientował się jakieś dziesięć metrów przed pyskiem psa, ruszył do ucieczki a moją uwagę zwróciło coś co wyleciało spod uciekiniera. Owo coś zrobiło dwa salta w powietrzu i upadło w trawę. Nie jestem sadystą i puszczam Borysa na koty bo wiem że jest on tak szybki, że nie jest w stanie dorwać kota. Jak zwykle przeleciał nad swą „ofiarą” i zanim zdążył nawrócić kota już nie było. Pies podniecony latał jeszcze nerwowo napięty w poczuciu dobrze spełnionego zadania a ja przegrzebywałem trawę w poszukiwaniu tajemniczego „cosia”. No cóż trawa niewysoka a nie idzie nic znaleźć, a przecież było… widziałem! Wołam psa i karzę szukać. Mój czworonóg patrzy na mnie jak na wariata ale szuka. W głowie pewnie kotłuje mu się myśl  - przecież kota już nie ma to co mam szukać? Gdy straciłem już nadzieję pies staje w dziwnej niskiej stójce, jest! Zaglądam w trawę a tam przepiórka.
 W życiu bym nie wymyślił że w tak małej kępce trawy może się coś schować. Chwytam ptaszka i na szybko sprawdzam obrażenia jakich doznał od kota. Główka krwawi. Noga również. Ale najgorzej ze skrzydłem bo chyba nie jest złamane ale mięsień uszkodzony.
Ot  taki spacer. Myśliwy i jego pies uratowali od śmierci ptaszka który kiedyś był gatunkiem łownym.
Ot i wyszło mi opowiadanie… prawie jak bajka… a jak bajka to czas na morał. 


Sympatycy kotów oburzają się kiedy myśliwy mówi o ich pupilach „szkodnik”. Prawda jest jednak taka, że te kanapowe mruczki po wyjściu z domu oprócz łapania myszek robią spustoszenia w lęgach ptaków gniazdujących na ziemi i nie tylko. Chcesz mieć kota w domu, to go miej ale bądź odpowiedzialny i miej świadomość do czego prowadzi „wypuszczanie kota na spacer”.

No i jeszcze finał opowieści. Przepiórka przeżyła. Mieszka w klatce u mnie na balkonie. Podjada kaszkę mojego syna i ma się dobrze. Niestety na wolność już nie wróci bo skrzydło jest niesprawne i w tej sytuacji wolność równa się pewna śmierć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz