Jest coś co nie daje mi spokoju, co doprowadza do tego, że marznę na przysłowiowym drzewie w środku nocy wpatrując się w majaczące cienie i czarne plamy. Kto tego nie spróbował pewnie mnie nie zrozumie. Znajdą się tu pewnie i tacy którzy bez zastanowienia będą pluć mi w twarz wyzywając od morderców napawając się radością z dobrze wykonanej pracy „EKOLOGA”. Jestem gotowy i na to. W zasadzie to nawet na to liczę i nie jest to spowodowane jakąś dewiacją a chęcią przedstawienia swoich racji i podjęcia dialogu.

Ci, którzy spodziewają się tutaj tylko krwawych relacji z polowań pewnie się zaskoczą bo mam zamiar pisać i pokazywać to co w łowiectwie najcenniejsze:
Tradycje, gwarę, muzykę, kynologię łowiecką, sokolnictwo, gospodarkę łowiecką. Na temat polowania pewnie też coś będzie.
I to pewnie tyle tytułem wstępu. Czas pokaże jak się to wszystko rozwinie...


poniedziałek, 20 października 2014

Pierwszy dublet.



Tak się składa, że pomimo już nastu  pieczątek w legitymacji nigdy nie strzeliłem dubleta. Nie wiem czy to wina zbyt długiego myślenia, czy umiejętności, no ale…. 
W ubiegłą niedzielę wybrałem się z moim kolegą Piotrem na kaczki. Zdecydowanie miała być to kolejna lekcja dla Borysa (mojego psa), który od tego sezonu zaczyna swoją przygodę z polowaniem. Miał on już oczywiście wcześniejsze epizody w łowisku, ale teraz zaczynamy na dobre.  Polowanie zaczęliśmy na starym wyrobisku po cegielnianym. Pogoda dopisywała, humory też…
Ja z Borysem szliśmy przez szuwary mocno podmokłą drogą by wyjść na uroczy kawałek otwartej wody. Tam zawsze były kaczki! Tym razem też mnie nie zawiodły. Były jakieś takie zdziwione moją wizytą i dopiero widok psa sprowokował je do startu. Dwa najwolniejsze kaczory po strzale „klasnęły” o lustro wody. Borys podniecony strzałami  wysłany do wody szybko przyniósł pierwszy aport. Z drugim było trudniej. Dla mnie jak i dla psa to było coś nowego. Mój pierwszy dublet! Ale do szczęścia pełnego potrzeba obie kaczki podnieść. Pies był zdezorientowany ale szukał. Zacząłem już tracić nadzieję gdy okazało się, że drugi kaczor jest w całkiem innym miejscu wbity pod szuwary blisko brzegu. Udało się!
 Teraz do Piotrka bo w czasie gdy my zajęliśmy się szukaniem on co rusz huczał ze swojego boka. Okazało się, że kaczki są dwie, niestety jedna spadłą na taką gęstwinę, że byłą dla psa nie do podniesienia.  Przy kolejnej kaczce nawet moja asysta w wodzie nie pomogła.
 Połamane sitowie i czcina było tak gęste, że przed płynącym psem tworzyła się taka zapora, której nie był w stanie upchać przed sobą i zawracał.

Podsumowując, dzień spędziliśmy bardzo przyjemnie. Pokot był skromny, ale przecież nie chodzi o ilość. Dla mnie radość była podwójna bo to pierwszy dublet z własnym psem i podniesiony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz