Tak się składa, że pomimo już nastu pieczątek w legitymacji nigdy nie strzeliłem
dubleta. Nie wiem czy to wina zbyt długiego myślenia, czy umiejętności, no ale….
W ubiegłą niedzielę wybrałem się z moim kolegą Piotrem na
kaczki. Zdecydowanie miała być to kolejna lekcja dla Borysa (mojego psa), który
od tego sezonu zaczyna swoją przygodę z polowaniem. Miał on już oczywiście
wcześniejsze epizody w łowisku, ale teraz zaczynamy na dobre. Polowanie zaczęliśmy na starym wyrobisku po cegielnianym.
Pogoda dopisywała, humory też…
Ja z Borysem szliśmy przez szuwary mocno podmokłą drogą by
wyjść na uroczy kawałek otwartej wody. Tam zawsze były kaczki! Tym razem też
mnie nie zawiodły. Były jakieś takie zdziwione moją wizytą i dopiero widok psa
sprowokował je do startu. Dwa najwolniejsze kaczory po strzale „klasnęły” o
lustro wody. Borys podniecony strzałami wysłany
do wody szybko przyniósł pierwszy aport. Z drugim było trudniej. Dla mnie jak i
dla psa to było coś nowego. Mój pierwszy dublet! Ale do szczęścia pełnego
potrzeba obie kaczki podnieść. Pies był zdezorientowany ale szukał. Zacząłem
już tracić nadzieję gdy okazało się, że drugi kaczor jest w całkiem innym
miejscu wbity pod szuwary blisko brzegu. Udało się!
Teraz do Piotrka bo w
czasie gdy my zajęliśmy się szukaniem on co rusz huczał ze swojego boka.
Okazało się, że kaczki są dwie, niestety jedna spadłą na taką gęstwinę, że byłą
dla psa nie do podniesienia. Przy
kolejnej kaczce nawet moja asysta w wodzie nie pomogła.
Połamane
sitowie i czcina było tak gęste, że przed płynącym psem tworzyła się taka zapora, której
nie był w stanie upchać przed sobą i zawracał.
Podsumowując, dzień spędziliśmy bardzo przyjemnie. Pokot był
skromny, ale przecież nie chodzi o ilość. Dla mnie radość była podwójna bo to
pierwszy dublet z własnym psem i podniesiony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz