Wielu
„starych” myśliwych uzurpuje sobie prawo do polowań na zasadzie dziedziczenia.
Polował mój dziad, mój ojciec i mój syn polować będzie! Zgadzam się. Pewnie ja
też będę chciał żeby mój syn polował (jeśli zechce)… ale. No właśnie jest jednak „ale”. Łowiectwo to nie stan szlachecki należący się
z urodzenia. Polski Związek Łowiecki powinien być dostępny dla wszystkich,
którym jest blisko do przyrody. Znam sporo wartościowych ludzi z pasją, którzy
nie mają szans na polowanie bo nie mają „korzeni”. Wiem, że tacy ludzie są
często wiele bardziej wartościowi dla łowiectwa niż ci synowie, którzy robią to
czego nauczył ojciec (a nie zawsze przykład płynący jest godny naśladowania).
Ludzie z zewnątrz pozbawieni są naleciałości z przeszłości, są otwarci na
zmiany i wiedzę przyrodniczą. Potrafią odrzucić bzdury jakie czasem słyszę od
tych „młodych ukorzenionych”.
Bez
świeżej krwi w tym zamkniętym środowisku będzie jak w rodach królewskich gdzie
zbyt bliskie koligacje prowadziły do ułomności, skrzywień i chorób
psychicznych.
Jest
nas w Polsce sto tysięcy i w gazetach mądrzy ludzie zastanawiają się jak to
zrobić by było nas więcej. Przecież to takie proste! Przyjmować na staż wszystkich którzy chcą. Nie koniecznie wszystkich po stażu przyjmować do koła
czy dopuszczać do egzaminów. Od tego jest staż żeby poznać kandydata. No tylko
jak staż jest sponsorowany i stażysta nawet nie pojawia się na polowaniu, nigdy
nie chodził w nagance to wiedzcie, że te jego pieniądze to nie wszystko. Pewnie
pomaga to w kłopotach finansowych ale jest to działanie krótkowzroczne. Takie
koła też niestety poznałem. Wszyscy chcą rządzić a do pracy nie ma chętnych. W
ekstremalnych przypadkach nie ma nawet rąk do realizacji planu polowań a bo
pada, a bo komary, brak czasu. I co, że taki wpłacił pieniądze jak w głowie ma
tylko pochwalić się kolegom, że jest myśliwym, ma broń itd…
No
i jak zwykle w trakcie pisania schodzę z głównego tematu. Żebyście nie myśleli,
że tak mocno naciskam na tych „ukorzenionych” bo sam taki nie jestem to chcę
się Wam pochwalić, że jednak i u mnie jakiś korzonek jest. Przez przypadek grzebiąc
po starych dokumentach po moim dziadku znalazłem To!
Z
opowieści rodzinnych wyszło, że zaraz po wojnie mój dziadek pracujący w Urzędzie
Repatriacyjnym w Łobezie koło Białogardu był członkiem PZŁ. Z tego co wiem to
nie była jednak jego „bajka” a raczej wpływ kolegów. Babcia też miała wpływ na
tłumienie nowych zainteresowań i po powrocie w rodzinne strony dziadek stracił
kontakt łowiectwem.
Z
dziadkiem związana jest jeszcze jedna pamiątka. Z punktu widzenia myśliwego to
trofeum liche ale ja zawsze chciałem je mieć. Teraz wisi w moim salonie i tylko
wyryty w czaszce rok pobudza wyobraźnię (1902). Nikt nie wie z kąt te parostki
się wzięły w domu rodzinnym. Jest nawet hipoteza, że mogą pochodzić z Pałacu w
Przecławiu gdzie bywał i polował Henryk Sienkiewicz a może kozioł owy należał
do hrabiego Reya? Kto to wie.
No
i zrobiło się historycznie i romantycznie…
Z tego wątku rodzi się
nowy dotyczący trofeów myśliwskich, zdjęć z upolowaną zwierzyną i kompletnego
braku zrozumienia tego tematu. Obiecuję, że niedługo spróbuję to wyjaśnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz